Pamiętacie jeszcze lampę pierścieniową? Skończyłam ją na początku września. Od tej pory czekała tylko na testy. Przez wrzesień większość zdjęć wykonywałam na dworze i nie było mi potrzebne doświetlenie. Dni są jednak coraz krótsze, światła coraz mniej, więc podkulam ogon i ze zdjęciowym interesem powoli przenoszę się do wnętrz.
[Zobacz wpis: lampa pierścieniowa DIY]
Użycie
Z założenia lampa jest jedynie pobocznym źródłem światła do wykonywania portretów i zdjęć przedmiotów. Nie chcę rezygnować całkowicie ze światłą naturalnego, jedynie doświetlić niektóre partie planu.
Rodzaj źródła światła
Czyli wybieramy (jak to się potocznie mówi) żarówki. Na opakowaniu, oprócz mocy, lumenów i liczby godzin świecenia, da się znaleźć temperaturę: 2800, 3500, 7000 stopni Kelwina. To temperatura barwowa. O co tu chodzi? Nie ma czegoś takiego, jak światło białe. To, co postrzegamy jako biel, tak naprawdę jest mieszaniną wszystkich kolorów, a ich proporcje nie są jednakowe. Jeśli na przykład mamy przewagę żółtego, światło będzie się wydawało ciepłe.
Niech światło słoneczne będzie naszym punktem odniesienia. Słońce rano (2500K) świeci w inny sposób niż w południe (7000 K). Jeśli robisz czasem zdjęcia w złotych godzinach, czyli po południu albo o poranku, i ustawiasz balans bieli na “światło dzienne”, kolory na zdjęciu wyjdą bardzo ciepłe, wpadające w pomarańcz. Dzieje się tak właśnie dlatego, że temperatura barwowa Słońca o tej porze jest niższa (tak, paradoksalnie niższa temperatura=cieplejsze światło, wyższa=chłodniejsze).
Krótki wstęp teoretyczny za nami, wybieramy źródło do naszego użytku! Jeśli tak jak ja będziecie używać lampy w połączeniu ze światłem naturalnym, wypadałoby je jakoś zgrać. Czyli szukamy żarówek, których temperatura barwowa wynosi 2500-700K. Idealną opcją byłoby wyśrodkowanie i celowanie w 3500-5000 K, wtedy światło jest najbliższe prawdziwej bieli. Ale hola hola, takie żarówki są niestety bardzo drogie. [30-50zł x 8 sztuk = za dużo. Za dużo na studencką powakacyjną i przedstypednialną kieszeń.] Dlatego wolałam najpierw przetestować tańsze rozwiązanie – popularne żarówki halogenowe świecące ciepłą bielą (2800K).
Co z tego wyszło?
Co z tego wyszło?
Szybki test
Najpierw cyknęłam zdjęcie ze światłem naturalnym z lewej i lampą od przodu:
Widać, że światło jest ciepłe, ale nie przesadnie. Kwestia dobrania balansu bieli. Kontury są wyraźne, tył głowy oświetlony. Niby zwyczajne zdjęcie, żadnych achów, ale patrzcie dalej.
Wyłączyłam lampę i zmieniłam balans bieli. Czułość, czas i przesłona zostają niezmienione. Wyszło to:
Dostrzegacie skalę tragedii? Widać tu, jak dużo daje te osiem zwykłych żarówek. Powyżej światło jest bardzo ostre, twarz zbyt jasna w porównaniu do prawie czarnych włosów.
Teraz zwiększyłam czas naświetlania tak, żeby kolor włosów był odpowiednio odwzorowany:
Twarz jest już na granicy prześwietlenia, a włosy dalej za ciemne. Dopiero po przestawieniu kontrastu byłam w stanie uzyskać zdjęcie jako tako akceptowalne:
Tak, to naprawdę najlepsze, co mogłam wykrzesać z samego światła słonecznego. Prześwietleń i zbyt ciemnych miejsc brak, ale jakoś tak… szaro się zrobiło. Kontury twarzy są niewyraźne. Ściana za mną jest lekko różowa, co tutaj zostało zupełnie zjedzone. Moje zdjęcia są zwykle mocno kontrastowe wpadają w ciepłą kolorystykę, dlatego dużo bardziej podoba mi się efekt uzyskany przy użyciu lampy. Popatrzcie jeszcze raz:
Z lampą – równomierne cienie, ładnie zarysowane kontury, kolory odrobinę za ciepłe. Bez lampy – ratowanie przed prześwietleniami, obniżenie kontrastu, co skutkuje stłumionymi kolorami. Niewyraźne, słabo zarysowane kontury, brak wrażenia głębi.
Wnioski? Zażalenia?
Światło słoneczne w chłodnych miesiącach może być prawdziwą zmorą. Już teraz, nawet ze słabymi żarówkami, lampa znacznie poprawia jakość zdjęć. Sprawia, że cienie są równomierne i zmiękcza obraz. Póki co nie jest to moim priorytetem, ale będę rozglądać się za sposobami ochłodzenia światła. Spróbuję wymieszać ciepło i chłodno świecące żarówki, a w przypływie gotówki zainwestuję w Ferrari, czyli nieziemsko drogie BIAŁE światło białe.
Miłego dnia, J.
PS: większość wstępu teoretycznego to wiedza ze studiów, dane liczbowe sprawdziłam na Wikipedii.
[EDIT: post został przypadkowo usunięty, przywrócony nie ma już niestety Waszych komentarzy.]