Powoli zaczyna się sezon na zimowe zwiedzanie Maroka. Powiem Wam, jak rok temu udało mi się zorganizować przyjemną, niskobudżetową wycieczkę w ten ciepły, awokado i piaskiem płynący zakątek świata.
Polar i plecak – tak się nosiłam. Żeby było mi lepiej, taką stylówkę nazwałam sport smart casual.
5. TO, CO TYGRYSKI LUBIĄ NAJBARDZIEJ
…jedzenie! Na samą myśli o świeżych owocach w zimie chce mi się wrócić do Maroka. Bo wiesz, tam awokado to nie jest gigantyczna pestka i krztyna miąższu przy skórce. To aromatyczny, dojrzały owoc (bo to owoc, nie?) z pestką wielkości orzecha włoskiego. Awokado kocham miłością większą niż masło orzechowe czy nutellę, dlatego jadłam je w każdej postaci – razem z kozim serem i chlebem, w postaci koktajli z cukrem i pistacjami. Przepyszne koktajle sączyłam nawet trzy razy dziennie. Tęsknię za tym smakiem. Omnomnom, mogłabym napisać całego posta tylko o awokado.
Przykładowe ceny: tajine w knajpce – 25-50Dh na osobę, tajine robiony w domu – 7Dh/5 osób (serio), koktajl z awokado – 7-10Dh, kozi ser (około pół kilo) – 10Dh, ślimaki – 5Dh, zupa z ciecierzycy – 2Dh, sok z trzciny cukrowej – 5Dh,
niezidentyfikowane mięso z głowy niezidentyfikowanego zwierzęcia (?! mówiłam, była przygoda) – 20 Dh, świeże krewetki – 70Dh/kg. [przelicznik: 2zł~5Dh]
Przepis na herbatę po marokańsku: nasyp pół szklanki cukru, dopełnij gorącą wodą. Nie przejmuj się, że cukru jest za dużo i się nie rozpuścił. Możesz dodać odrobinę herbaty liściastej, ale nie jest to konieczne. W końcu najważniejszy składnik – cukier – już masz! Urwij parę liści mięty i włóż je do szklanki. Popijaj kilka razy dziennie. Nasza herbata jest pyszna, ale not good para denti – powiedział właściciel hotelu, uśmiechając się szczerze i wskazując swoje braki w uzębieniu.
Ta maszynka przerabia trzcinę cukrową na soczek. Słodki soczek. Jak wszystko w Maroku.
Tak się robi pączki…
…a tak się je sprzedaje! Zamiast sznurka eco-friendly źdźbło trawy.
Tu sprzedawali zupę z ciecierzycy.
Dobrze myślisz – ten tajine jedliśmy w siódemkę z jednej misy.
Jeśli nie lubisz łyżek, możesz użyć rąk.
6. ATRAKCJE
Większość atrakcji, z których chcieliśmy skorzystać, była darmowa. Zwiedzanie miasta, obserwowanie ludzi i wycieczki w góry nic nie kosztują. Za darmo można na przykład:
oglądać panią wypasającą kozy na skraju Niebieskiego Miasta,
przejść się po górach (pozdrawiam, biała kropa pośrodku kadru),
zwiedzić ogrody królewskie,
oglądać suszące się skóry (ale z daleka, bo śmierdzą),
dziwić się, że niektórzy posiedli umiejętność tkania stopami,
popatrzeć na zielone
czy spróbować ominąć dumnych strażników miasta i przejść się po murach.
Jedyna aktywność, za którą płaciliśmy (i którą polecam WSZYSTKIM) to korzystanie z termy publicznej. Wchodzisz do zimnej, kamiennej przebieralni, stamtąd do zaparowanej sali z ogromnym basenem. Panie osobno, panowie osobno, wszyscy jak ich natura stworzyła. Bez ubrań znaczy się. Możesz liczyć na przyjazne zagadywanie i zwykłe bonjour od nieznajomych kobiet. Jeśli tak jak ja nie rozumiesz francuskiego ni w ząb, i tak znajdzie się miła pani, która wytłumaczy Ci na migi, jak umyć włosy glinką. Albo sama Ci je umyje. I to jest właśnie super – ludzie są przyjaźni i otwarci, zaproponują Ci wyszorowanie plecków i przyniosą ciepłą wodę w wiaderku. Nie zapomnij zachować się na poziomie i zaproponować czegoś od siebie ;) Wejście do łaźni to ok. 13 Dh.
7. PAMIĄTKI
I nie mówię tu o figurkach z wielbłądami, bo tego się nie kupuje. Przywiozłam kilka kosmetyków, na przykład olej arganowy i rękawicę do rytuału oczyszczania [ładnie się nazywa – to właśnie to, czym można się nawzajem skrobać po pleckach]. Z tym olejem jest tylko jeden problem – trzeba się naszukać dobrego sklepu, w którym nie butelkują cieczy wątpliwej jakości na zapleczu. Gdy już znalazłam dobrze zapowiadający się sklep z certyfikowanym olejem, certyfikatu nie mogłam przeczytać, bo po arabsku przecież nie rozumiem. Sprzedawca zapewniał, że olej jest zimnotłoczony, ale nosa nie oszukasz – pachnie prażonymi orzeszkami. Jeśli zdecydujesz się kupić złoto Maroka w Maroku, upewnij się, że nie dostajesz plastiku podkolorwanego bejcą.
Mój kosmetyczny hit to z kolei pomadka samoutleniająca. Sztyft jest zielony, po naniesieniu na usta zamienia się w delikatnie różowy, naturalny odcień. Ciekawość wygrała, kupiłam jedną na próbę. Zakochałam się w efekcie! Jest dużo lżejszy niż w przypadku szanelki, do której długo wzdychałam. Pomadkę da się kupić w Polsce (na przykład tu), w Maroko znajdziesz ją na każdym targu za szalone 5Dh (2zł).
Spoko Maroko to jedyne, co po polsku umiał powiedzieć znajomy Marokańczyk.
Skórzanego plecaka i dwustronnej chusty (tej) używam niezmiennie do dziś. “Włókna aloesu chronią przed gorącem w lecie i grzeją w zimie” – powiedział sprzedawca o chuście i wcale nie był to pic na wodę. Plecak – 170 Dh, chusta – 100 Dh, olejek 70Dh/100ml, rękawica 10Dh.
Podsumowanie kosztów
Noclegi na dwanaście dni kosztowały nas około 280 złotych od osoby. Podliczając jeszcze przejazdy, pamiątki i – co najlepsze – jedzenie, na miejscu wydaliśmy po 200 euro na głowę. Z lotami za całą tę przygodę zapłaciliśmy około 1300zł. A wierzcie mi, ten skrawek informacji, który Wam podałam, to może jedna dziesiąta fajności, które przydarzyły się nam na miejscu [zobacz też:
by podróże były jak Elvis].
Twórca i korektor bloga Joulenka gorąco* polecają :)
*Bo 24 stopnie w lutym to całkiem przyjemna temperatura!