Od lat zadaję sobie pytania – jak bardzo powinnam przywiązywać się do swoich rzeczy? Czy wygodniej jest podchodzić do ubrań utylitarnie, bez emocji? A może jednak lepiej mieć ukochanych ulubieńców?
Może to dziwna przypadłość, ale fakt jest taki: od zawsze bardzo mocno przywiązuję się do rzeczy. To działa trochę jak w Małym Księciu – ubranie ze sklepu najpierw trzeba wybrać, ponosić, oswoić, a z czasem okaże się, czy stało się tym ulubionym. Z szytymi ubraniami jest podobnie – oswajasz materiał, wykrój i jeśli wszystkie elementy są wymarzone i ulubione, może z tego wyjść coś super!
I mimo że czasem chciałabym mieć szafę składającą się z samych szarych golfów – idealnie wygodnych, przydatnych, bezproblemowych, nie wywołujących emocji – to nie jestem w stanie zmienić natury. A z natury przywiązuje się do detali. Mam sporo ulubionych drobiazgów: materiałów, krojów, struktur. I to właśnie o nich będzie ten tekst.Przez wiele lat moje przywiązywanie się do rzeczy sprawiało, że czułam się jak dziwak. (A przywiązuję się bardzo – swoją ulubioną koszulę powinnam wyrzucić już jakieś 2 lata temu, ale wciąż nie znalazłam idealnego materiału, z którego mogłabym uszyć taką samą.) Doszłam jednak do wniosku, że lubienie rzeczy jest czymś jak najbardziej naturalnym. Moja siostra przez lata dzieciństwa miała jedną ulubioną maskotkę. Mój pies najbardziej ceni proste zabawki – skrawki materiałów, które spadają ze stołu podczas szycia.
Skoro dzieci i psy, istotki o sercach na dłoni, mają swoje ulubione rzeczy, to dlaczego my, dorośli, czasem staramy się tłumić te pierwotne emocje? Czemu dajemy się porwać delikatnej bryzie trendów? Czy potrafimy rozróżnić to, co lubimy, od tego, co spodobało się nam, bo dużo tego widzimy? Czy ta różnica ma jakieś znaczenie?
Ostatnio zaczęłam tworzyć kolejne wykroje, które będą w sprzedaży w moim sklepie. Będą to wykroje na ubrania, w których naprawdę chce się chodzić – a nie wystrzałowe i modne sukienki bankietowe, które ubierzemy raz i odstawimy w kąt. Rozkoszuję się myśląc o prostocie kroju, szukając drobnych detali, upraszczając. I dlatego, w połączeniu z wieczną rozkminką minimalistyczno/zero warte postanowiłam spytać Was: co najbardziej cenicie w swoich ubraniach? Co – nie bójmy się tego mówić – kochacie?!
Oto moja lista!
1. Odcienie szarości, odcienie różu… odcienie!
Dobrze, że świat ma trochę więcej kolorów niż paleta 256 w pierwszych kolorowych wyświetlaczach komórkowych. Dzięki temu osoby z zamiłowaniem do bardziej stonowanych barw mają olbrzymią gamę barw, które kryją się gdzieś pomiędzy mocnymi, nazwanymi kolorami. Uwielbiam zauważać różnice między nimi i mam swoje ulubione odcienie zgaszonego różu i szarości. Mój ulubiony zgaszony róż to kolor pod płytką paznokcia, gdy ma się zmarznięte dłonie. Ulubiona szarość to ta średnio ciemna z chłodnymi tonami.
2. Skład i fakt, że materiał nie wymaga prasowania.
Na lato wiskoza, na zimę wełna (alpaka, kaszmir), na jeansy bawełna z 2% elastanu. Podejrzewam, że w wyszukaniu faworytów pomogło mi szycie, ale uważam, ze absolutnie każda z nas – szyjąca czy nie – skorzysta na określeniu ulubionych materiałów. Jeśli szukasz skondensowanej wiedzy o składach, napisałam kiedyś post o najbardziej popularnych rodzajach materiałów.
Bardzo cenię też materiały, które po praniu nie wymagają prasowania – wszelkie dzianiny ze strukturą, tkaniny o skośnym splocie lub z dodatkiem elastanu… uwielbiam!
3. Idealne proporcje pasków
Podejrzewam, że jestem największym paskowym zboczeńcem stąpającym po planecie, chociaż Jestem Kasia jest godną konkurencją. Jestem bardzo wybredna, pasków równej szerokości szczerze nie znoszę. Moja ulubiona koszula ma bardzo wąskie paski, a co trzeci z nich jest ciemniejszy, przez co wzór jest bardziej subtelny. Mało kto dostrzega różnicę, a ja cierpię bardzo, bo koszulę powinnam wyrzucić już lata temu (spójrzcie na postrzępione mankiety!), ale nie mogę znaleźć tak idealnego materiału na nową.
4. Koszulowe smaczki: skośno ścięte mankiety, ozdobnie skrojony karczek
Uwielbiam koszule o luźnym kroju – najlepsze są te, które mają skośno ścięte mankiety! Moja ulubiona koszula ma też karczek skrojony ozdobnie pod kątem 45 stopni – w połączeniu z paskowym wzorem to jest dla mnie totalna bomba endorfinowa. Słodki tort z wiśniami i mały uroczy szczeniaczek w jednym.
5. Dekolty w łódkę i dekolty w serek
Dekolt w łódkę eksponuje obojczyki, dekolt w serek zwęża optycznie ramiona. Oba są moimi ajfonami wśród dekoltów: mają idealne proporcje. Swój ulubiony dekolt w serek zastosowałam w darmowym wykroju do pobrania na Top Codzienny.
6. Łatwość noszenia
Uwielbiam sukienki i bluzki, które mogę po prostu na siebie narzucić. Bez zapinania. Są to zwykle luźne modele z tkaniny albo bardziej dopasowane – z dzianiny. Najdłużej jest ze mną sukienka mojej mamy, którą ona nosiła, gdy była ze mną w ciąży.
7. Czarne jeansy z wysokim stanem do noszenia na okrągło!
Rok temu kupiłam cztery pary takich samych czarnych jeansów. Używam ich na okrągło – dwie pary zwykle leżą w szafie, jedne mam na sobie, jedne są w praniu. I mimo tego, że mam w szafie różne nietypowe spodnie (na przykład spodnie w porcelanę bolesławiecką albo spodnie straciatella), to właśnie czarne rurki z wysokim stanem wybieram na co dzień. To nie do opisania, jak bardzo ułatwiają życie i jak bardzo uwielbiam ten model!
Teraz Wasza kolej! Za co kochacie ubrania? Jakie detale cenicie?