Kiedy coś przeciągam, paradoksalnie wiem, że ostatecznie wyjdzie mi to na dobre. 
Tak było i tym razem. Gdy zaczynałam myśleć o tej sukience gdzieś na początku lipca, miała być letnia. Wraz z pogodą zmieniały się też plany. I tak pierwszą myśl o uszyciu typowo letniego wdzianka zastąpiły pomysły na coś przejściowego, letnio-jesiennego. Teraz, patrząc na sukienkę i chodząc w niej wiem, że będzie doskonała również na zimę. Nie mogę doczekać się [ok, dobra, przesadzam – odpycham w myślach chłodne miesiące tak bardzo jak umiem], kiedy będę mogła ubrać do niej szare rajstopy w warkocze.

Wykrój: Baza jest trapezowa – z przodu dwie zaszewki biustowe, tył to karczek i prostokąt z dwoma kontrafałdami. Rękawy lekko marszczone od łokcia. Dół high-low, czyli super praktyczny sposób, który właśnie odkryłam – mogę odsłonić pół uda i nie bać się, że przy najmniejszym pochyleniu pokażę trochę za dużo. No bajka! Kieckę mogę nosić też bez paska, jeśli akurat zachce mi się wyglądać jak worek pokutny. Niestety nieczęsto miewam takie zachcianki.
Materiały: brązowa kratka to miks ubraniowy, granatowy len został z szycia tej spódnicy.

Właściwie większość moich ubrań zawiera się w poniższej paletce. Z tych szytych przez ostatnie półrocze – wszystkie. Jeszcze nie zdecydowałam, czy powinnam to uważać za konsekwencję czy nudę.

Ta sukienka jest czwartym z pięciu elementów mojej szafy na to półrocze. Ostatnio trochę o tym przycichło [w końcu ile można pisać o pięciu ciuchach?], ale nie myślcie, że zapomniałam o swoim francuskim eksperymencie. Żyje i ma się dobrze, zgromadziłam już cztery z pięciu rzeczy. W połowie października oczekujcie wielkiego podsumowania.
Jeśli chcecie zobaczyć powstawanie moich projektów zza kulis, wpadajcie na facebooka. Tam zdarza mi się wrzucać zdjęcia i informacje o postępach:)