Jeśli czytacie blogi, przeglądacie gazety lub oglądacie Wróżbitę Macieja, na pewno zauważyliście wysyp sloganów “mniej znaczy więcej” czy “jakość nad ilość” w ostatnich latach. Moda na minimalizm ma się świetnie i gromadzi coraz więcej zwolenników, co w ogólnym rozrachunku jest bardzo dobre. Minimalizm to ukojenie dla duszyczek zabłąkanych w świecie nadmiaru. Umiar podwyższa komfort życia – powoduje poczucie harmonii i spokoju. Odchodzimy od nieprzemyślanych zakupów, potrzebujemy mniej, dbamy o siebie. Cały nurt ma też jednak drugą stronę medalu, która ostatnio bardzo mnie męczy.
Moja perspektywa
Na wstępie zaznaczam, że ten wpis nie wiąże się z nagłą zmianą światopoglądu. Jest tylko zbiorem luźnych przemyśleń i obserwacji.
Uważam się za kogoś w stylu minimalistki czy esencjonalistki, chociaż kiedyś nie znałam tych mądrych słów. Pamiętam torebkę, którą dostałam od mamy we wczesnej podstawówce. Prezent nie był zbyt udany. Było mi przykro, że mam rzecz, której nie lubię. Jest to jedno z pierwszych wspomnień mnie jako “minimalistki od zawsze”.
Nie wiem, jakie emocje czułam wtedy. Jestem jednak pewna, że teraz moja postawa wynika z zamiłowania do praktyczności i zwykłego lenistwa. Nie chcę przejmować się sprawami i rzeczami, które nie są tego warte. Mam własne, dziwne przeliczniki walut typu “ta bluzka to przecież jedna dwudziesta obiektywu albo dwa dni obżarstwa w Tajlandii”. Po bezsensownych zakupach czuję wyrzuty sumienia, wolę wydać pieniądze raz a dobrze. Dlatego ograniczam zawartość szafy czy tworzę zbiór sprawdzonych przepisów kulinarnych. “Jakość nad ilość”, możesz powiedzieć.
Szyję powoli dzieląc pracę na etapy, żeby być maksymalnie zadowolona z efektu. Kompletuję schematy, które pomogą mi uprościć codzienne działania, zaoszczędzić czas i pieniądze.
Myślę, że w bardzo podobny sposób minimalizm pomaga wielu osobom. Przestają czuć presję otoczenia, nie zwracają uwagi na wszechobecne “must have”. Uświadamiają sobie, że można żyć prościej nie tracąc przy tym zupełnie nic. I to jest wspaniałe ;)
W czym więc problem?
Druga strona medalu
Kto decyduje, kiedy możemy nazywać się minimalistami? Kiedy popadamy w hipokryzję?
Schematy i szuflady
Być może przez to przechodziłaś, być może ktoś z Twoich znajomych dał się zarazić. Powiedzmy, ze Twojej koleżance spodobał się nurt minimalizmu, więc próbowała trzymać się jego reguł. Przez jakiś czas było dobrze, robiła postępy i była niesamowicie zadowolona. Wyrzuciła połowę gratów z mieszkania, odpoczywała w niedziele, zapisała się na jogę. Ale nagle zaczęła za czymś tęsknić. Przypomniała sobie, że lubi zbierać książki, a najlepiej pracuje jej się po nocach. Przez to zaczęła czuć się źle, bo to nie wpisuje się w bycie #slow i #minimal. Fatalna z niej minimalistka.
Powiedz jej, że ma szczęście. Nie jest jedyna ;)
Gdy publicznie nazywam się minimalistką, czuję się lekką hipokrytką. Niektóre aspekty mojego życia wzorowo wpisują się w ten nurt, ale inne zupełnie nie. Przykład – nie umiem całkowicie odpoczywać. Lubię działać w szybkim tempie i czasem nie dosypiam, bo świadomie wybieram działanie zamiast odpoczynku. Czy to czyni mnie mniej “slow” i “minimal”? Kto powinien o tym decydować?
#slow i #minimal, bo kto mi zabroni? ;) zdjęcie z mojego instagrama
Jest też druga skrajność. W popkulturze minimalizm stracił znaczenie ideologiczne, stał się jedynie rodzajem estetyki. W tej chwili każdy jest #minimal, tak jak kilka lat temu każdy był hipsterem. To tylko nazwa nurtu, który aktualnie jest w modzie. Często za nazywaniem się minimalistą nie idą żadne głębsze refleksje czy działania. Wystarczy kupić białą bluzkę, białe tulipany i dopisać odpowiedni hasztag. Czy to jest złe? Nie, absolutnie!:) To logiczne, że podążamy za trendami nawet tego nie czując, nie ma co tego kryć czy – olaboga – krytykować. Mój kot, gdyby przemówił, przyznałby mi rację. Widzieliście kiedyś krytykującego kogoś kota? Nie. Nawet one wiedzą, że to bez sensu i nigdy tego nie robią.
Te dwie skrajności to po części szukanie sensu, po części czepianie się słówek. Możemy, ale nie musimy nazywać się minimalistami. Rozdzielajmy minimalizm jako estetykę i filozofię. Przede wszystkim jednak nie powielajmy schematów, zamiast tego twórzmy własne. Ze wszystkich nurtów bierzmy to, co uważamy za dobre, a odrzucajmy to, co nijak do nas nie pasuje. Wcale nie trzeba nazywać się minimalistą, żeby wieść szczęśliwe życie.
“Slow” i “minimalizm” to tylko modne słowa. Patrzmy na nie z dystansem i podejmujmy świadome decyzje. Żyjmy zgodnie z własnymi przekonaniami i nie bądźmy więźniami sformułowań.
Mam nadzieję, że już niedługo ważniejsze niż #minimalism będą #zdrowyrozsądek i #świadomość. Te słowa przynajmniej mają ściśle określone znaczenie. Szkoda, ze nie brzmią już tak chwytliwie ;)