Pewnego wieczora, gdy wracałam już zupełnie zmęczona i zbolała do mieszkania, zobaczyłam coś tak świetnego, że wszystkie trudy dnia na chwilę przestały istnieć (no dobra, na zupełnie krótką chwilę, ale zawsze coś). Podczas gdy wszystkie okoliczne sklepy i bary były już zamknięte, tu świeciło się światło. Przez olbrzymią frontową szybę zobaczyłam kilka osób kursujących między maszyną a maszyną. Biła stamtąd tak ciepła atmosfera! Wiedziałam, że muszę tam wrócić. I poznać osobę, która stworzyła to miejsce.
Nie myliłam się – Sewing Junction to miejsce wyjątkowe, stworzone przez wyjątkową osobę. Za powstaniem szkółki stoi historia Clary, właścicielki, obfitująca we wzloty, upadki i szukanie własnego miejsca. Jej przeżycia są dla mnie szczególnie motywujące, bo miewam zupełnie podobne rozterki.
Clara od zawsze była związana z szeroko pojętą sztuką, od dziecka uczyła się szyć. Wiedziała, że jej powołaniem jest nauczanie, dlatego skończyła studia pedagogiczne i zaczęła uczyć w liceum. Coś jej jednak nie pasowało. Jak mówiła, brakowało jej sztuki – starała się uzupełniać tę pustkę chodzeniem do teatru, muzeów, na festiwale artystyczne. Ale na dłuższą metę to po prostu nie było to. Skończyła z liceum i zatrudniła się w jednej ze szkół szycia w Toronto. To była praca, której szukała – połączenie uczenia i brakującego wcześniej elementu – kreatywnej sztuki. Clara pracowała tam kilka lat, dopóki szkółka nie została zamknięta.
Teraz wyobraźcie sobie, że straciliście ukochaną pracę. Macie dwa wyjścia. Jedno – bezpieczne – szukacie czegoś podobnego. Drugie wymaga odrobiny odwagi, zawziętości i zaciśnięcia pasa – sami tworzycie dla siebie jeszcze lepsze miejsce. Clara uznała utratę pracy za impuls do działania. W ciągu zaledwie ośmiu miesięcy (mówię Wam, ośmiu!) wynajęła studio, kupiła maszyny i założyła zupełnie własną szkółkę. Podjęła trudną decyzję, żeby spełnić swoje marzenie. I jest z tego niesamowicie zadowolona! Po roku od założenia Sewing Junction prosperuje świetnie, a w przyszłości może być tylko lepiej.
To, co odróżnia Sewing Junction od innych szkół szycia to świetna, domowa atmosfera. I chodzi tu nie tylko o super przyjazną Clarę, ale też o wnętrze. Jako że szkółka to właściwie jeden duży pokój, każdy zakątek musiał zostać należycie przemyślany. Klimat tworzą przyjemne dla oka detale, między innymi kredowa tablica, półki z posegregowanymi akcesoriami i stary Singer z biurkiem.
Uczniowie w zależności od poziomu zaawansowania mogą szyć torby zakupowe, kominy, spódnice, uczą się pracować z wykrojami, szyją koszule i sukienki [rzeczy z manekina były uszyte na zajęciach]. Fajną opcją dla bardziej zaawansowanych jest kurs Choose your own adventure, na którym można samemu wybrać, co chce się szyć i robi się to pod czujnym nadzorem Clary.
Clara opowiadała mi o tych przedmiotach – wszystkie mają dla niej wartość sentymentalną. Zdjęcie z ramki to pocztówka z Paryża. Retro haftki podarowała jej jedna z uczennic, która znalazła je w akcesoriach swojej babci. Te też przebyły pół świata. To wszystko są małe rzeczy z długą historią. Czujecie klimat?
A tak było, gdy zobaczyłam to miejsce pierwszy raz. Ktoś prasował, ktoś ciął przy dużym stole, parę dziewczyn siedziało przy maszynach. No i te zapraszająco otwarte drzwi!
Mało prawdopodobne jest, by którakolwiek z Was pojechała do Toronto specjalnie by zapisać się na miesięczny kurs szycia. Nie o to tu chodzi, nie do tego namawiam. Potraktujcie historię Clary jako motywację. Nacieszcie oczy ładnym wnętrzem. A jeżeli kiedykolwiek będziecie w okolicy, wpadnijcie chociażby powiedzieć “cześć, tu jest pięknie, robisz świetną robotę” :)