suknia ślubna, szycie sukni ślubnej, joulenka, muślin, koronka, tkaniny ślubne

Cześć! Przychodzę do Was po długiej blogowej przerwie, już jako pani żonka. Emocje już opadły i mogę wrócić do pisania, bo szalenie się za tym stęskniłam! Wracam dziś z drugą, ostatnią częścią opowieści o procesie szycia sukni ślubnej. Zapnijcie pasy, bo wcale nie będzie tak z górki jak zakładałam!

Zanim przeczytasz tę część, polecam Ci przejrzeć, pierwszą część raportu z szycia sukni. To tam pisałam o konstrukcji, modelach próbnych i całkiem szczerze o wszystkich drobnych porażkach. A jeśli tematy okołoślubne to Twoje tematy, podrzucam wszystkie pozostałe posty związane z tą sukienką!

Słowem wstępu

Postanowiłam uszyć swoją suknię ślubną sama. Od zawsze wiedziałam, że chcę to zrobić, a ostatnio szycie tej sukienki awansowało do rangi marzenia. Nie przyjmowałam innych możliwości.

Projekt suknia ślubna zaczęłam w grudniu 2016 roku. Ustawiłam termin skończenia na koniec marca, a jednak ostatnie przeszycia skończyłam 29 kwietnia 2017 roku… czyli w dniu ślubu. Zaraz opowiem Wam, co tak bardzo mnie opóźniło, czy emocje grały rolę w procesie tworzenia i czy zrobiłabym coś inaczej. Mam nadzieję, że tak autentyczna relacja pomoże wszystkim przyszłym pannom młodym ustalić, czy decydują się na samodzielne szycie sukni czy wolą zlecić to komuś z zewnątrz. Pozostałym z Was chcę pokazać, jak wygląda proces tworzenia złożonej sukienki od środka. Spoiler: szycie w domu wygląda zupełnie inaczej niż szycie w pracowaniach Chanel!

Poprzednią relację skończyłam na pokazaniu modeli próbnych. Po tamtych etapach przyszła pora na czyste szycie, bo zmian w konstrukcji już nie wprowadzałam. Dziś więc będzie o tym, co jeszcze zaskoczyło mnie w teoretycznie znanym już procesie szycia.

 


Szycie koronkowej góry

No to lecimy chronologicznie!

Postawiłam sobie wyzwanie – całą koronkę postanowiłam szyć ręcznie. Jeśli uważa się na cekiny i koraliki, da się szyć koronkę na maszynie domowej. Ja jednak chciałam wypróbować techniki szycia ręcznego, których używają projektanci haute couture. Do tej pory te techniki znałam tylko z filmów z pracowni znanych projektantów, z książek i z moich małych próbek, które czasem wykonywałam. Tutaj chciałam skumulować tę wiedzę i sprawdzić, czy dam radę!

To był bardzo misterny proces. Samo zszycie szwa rękawa zajęło mi dobre parę godzin. Gdy doda się do tego krojenie (z uwagą na aplikacje!), zszywanie zaszewek, wykańczanie dekoltu fabrycznym brzegiem koronki, doszywanie aplikacji w niektóre miejsca – czas szycia samej koronki, która miała być tylko jedną z warstw sukienki, można zsumować do parudziesięciu godzin.

Ten proces przebiegł bezproblemowo. Wiedziałam, że wymaga największego nakładu czasu, dlatego to właśnie od koronki zaczęłam i stopniowo szyłam ją w sumie przez ponad miesiąc.suknia ślubna, szycie sukni ślubnej, joulenka, muślin, koronka, tkaniny ślubne

Po lewej: jedna strona jest już zaznaczona na koronkę niebieską fastrygą (tak, gdzie pokazuję palcem). Drugą stronę muszę jeszcze obszyć. Po prawej: niemal niewidoczny szew koronki – taki efekt uzyskuje się przez nakładanie na siebie aplikacji z obu stron rękawa.

 


Szycie muślinowej góry

Według projektu pod koronką z rękawem miała znajdować się muślinowa bluzeczka na ramiączkach spaghetti. Materiał na tę część miałam już w domu i zaczęłam ją szyć w międzyczasie, gdy w tle krok po kroku powstawała koronka. Uszycie bluzeczki zajęło mi dwa czy trzy posiedzenia przy maszynie. Nie mierzyłam czasu i szyłam dopóki nie byłam zmęczona, czyli pewnie jakieś 3 godziny.

Muślin wymagał precyzji przy krojeniu (zachowanie nitki prostej jest ultra ważne!), przestebnowania wszystkich łuków i precyzyjnego szycia, ale do tego byłam już przygotowana dzięki modelom próbnym. Można powiedzieć, że ta część szycia przebiegła bezproblemowo! Pewnie gdy ma się więcej wprawy proces przebiega szybciej, ale ja starałam się zachować największą precyzję. Każdy przestebnowany łuk przykładałam do szablonu i zbierałam fastrygą tak, żeby miał odpowiednią długość – muślin krojony po skosie potrafi bardzo się wyciągać. Uwierzcie, to było bardzo czasochłonne!

suknia ślubna, szycie sukni ślubnej, joulenka, muślin, koronka, tkaniny ślubne

 


Szycie spódnicy, czyli pierwsze schody i stresy

W marcu, kiedy zaczynałam proces szycia sukienki, materiały na spódnicę miałam wybrane, ale planowałam dopiero je kupić. I tu dochodzimy do problemu numer jeden – jeśli coś nie zależy tylko od Ciebie, jest ogromna szansa, że proces rozciągnie się w czasie.

Trzech kurierów, dwie wizyty w hurtowni i trzy tygodnie od zakładanej daty (!) zdobyłam właściwą satynę na podszewkę i muślin na wierzchnią warstwę spódnicy. Zakładałam, że szycie spódnicy przebiegnie bezproblemowo – to zdecydowanie  najmniej złożona część – jednak przekroczyłam już zakładany termin uszycia całej sukni.

Ale ale – zbliża się problem numer dwa! Spódnicę miałam szyć coverlockiem pożyczonym od koleżanki. Testowałam już tę maszynę przy odszyciach próbnych, ale tym razem coś nie działało, maszyna w ogóle nie szyła, a ja nie potrafiłam jej nastawić. Gdy tydzień później coverlock trafił w ręce właścicielki, okazało się, że cały problem wywołała tylko jedna wajcha. Maszynę udało się przygotować do szycia, ale ja miałam kolejny tydzień poślizgu. Był już nasty dzień kwietnia.

To wszytko brzmi komicznie, zwłaszcza że zakładałam, że szycie spódnicy będzie najmniej problemowe. Przy wersjach próbnych dół sukienki szyłam w jeden dzień, łącznie z krojeniem. Tutaj, gdy wszystko działało, samo szycie zajęło mi bardzo krótko. Było już oczywiście rozłożone na etapy (zszyta na bokach spódnica wisiała około tydzień zanim wyrównałam dół), ale było przewidywalne, proste i przyjemne.

Prawdziwą ulgę poczułam jednak dopiero wtedy, gdy zszyłam górne warstwy z dolnymi i zorientowałam się, że cała reszta drobiazgów, wykończeń i detali zależy już tyko ode mnie i od szycia ręcznego.

 


Dodatki, czyli pasek i łańcuszek

Gdy już widziałam, że koniec szycia jest blisko, zabrałam się za wybieranie paska. Powiem jeszcze szybko, że to był już tydzień przed ślubem, a ja dalej nie miałam skończonej sukienki. W tym momencie jednak byłam już wyluzowana, bo wiedziałam, że detale zależą w całości ode mnie, a nie od innych osób albo zawodności sprzętów.

Pasek miał być naszywany – takie rozwiązanie poleciła mi Magda, znajoma krawcowa sukien ślubnych. I faktycznie, taki pasek dużo lepiej wygląda, bo zakrywa ewentualne nierówności przy łączeniu góry z dołem sukni. Na instagramie spytałam Was, czy zgadniecie, który pasek z tych opcji wybiorę:

– wybrałam srebrzystą satynę, która świetnie współgra z szarawą koronką :)

W międzyczasie szyłam też zapięcie na guziczki, którymi były małe słodkowodne perełki. Istnieją gotowe listwy z guzikami do kupienia razem z pętelkami, jednak ja chciałam, żeby zapięcie było bardzo małe, subtelne. Dlatego całość zrobiłam sama.

Na plecach dorobiłam też łańcuszek, który miał mieć dwie funkcje. Po pierwsze, ozdobną. Po drugie, miał trzymać ramiona sukienki i zapobiegać zsuwaniu rękawów. Przy sukienkach z bardzo wyciętym dekoltem to może być problemem i faktycznie łańcuszek dobrze spełnił swoją funkcję!

W dniu ślubu dofastrygowałam jeszcze pasek w kilku miejscach na obwodzie, żeby trzymał się na swoim miejscu i jednocześnie mógł minimalnie się ruszać. Wierzcie lub nie, ale końcówka tego procesu była już zupełnie bezstresowa! Gdy będę już mieć pakiet zdjęć od fotografki, pokażę Wam całą sukienkę w osobnym wpisie. Dziś już podrzucam tylko selfie zrobione przed ślubem:

panna młoda, suknia ślubna, szycie sukni ślubnej, joulenka, muślin, koronka, tkaniny ślubnezdjęcie z mojego instagrama @joulenka

 


Stres i emocje – czy podjęłabym się tego jeszcze raz?

Każdy inaczej zarządza emocjami i reaguje na trudniejsze sytuacje. Ja przy tym procesie zareagowałam emocjonalnie tylko w chwilach, gdy nie miałam wpływu na opóźnienia, ale nie można tej reakcji nazwać atakiem paniki – po prostu poczuciem braku kontroli. Na szczęście miałam zaplanowany bufor czasowy (planowany deadline szycia miesiąc przed ślubem), więc można powiedzieć, że przewidziałam drobne poślizgi. Dzięki temu stres, mimo że był, był zminimalizowany.

Jeśli myślisz o szyciu sukni ślubnej lub innej ważnej sukienki (może studniówkowej, a może innego projektu marzeń) – zastanów się, jak bardzo odporna jesteś. Najlepiej jest zminimalizować czynnik ludzki i przewidzieć złośliwość rzeczy martwych. Przygotować plan B lub założyć opóźnienia. Co się stanie, jeśli nie znajdziesz materiału albo zaciągniesz go na samym środku? Co jeśli zepsuje Ci się maszyna? Czy masz zapasowe igły i nici w potrzebnym kolorze? O tym sposobie myślenia nagrałam już filmik, który niedługo pojawi się na moim kanale.

Czy podjęłabym się tego zadania raz jeszcze? Oczywiście! Szycie tej sukienki było wspaniałą nauką i procesem opracowanym tak, jak lubię – podzielonym na etapy i realizowanym powoli. Szycie sprawiało mi masę frajdy i nie mogę się doczekać, aż zaplanuję kolejny duży projekt:)

 


 

Chciałabym pokazać Wam już całość, jednak na zdjęcia muszę jeszcze cierpliwie poczekać! Powiedzcie, czy zdarzały Wam się podobne opóźnienia w ważnych dla Was projektach? Nie muszą być to projekty związane z szyciem, chodzi o podobne emocje!

 


 

Zostańmy w kontakcie!

Zapisz

Zapisz