Słucham właśnie radia i zastanawiam się – jaka to musi być odwaga, żeby pisać muzykę. Przecież mamy tylko 8 dźwięków w gamie. Jak twórcy to robią, że komponują coś oryginalnego?

A może jednak pożyczają cudzy rytm? Czy lekko podobne nuty to jeszcze inspiracja, czy już kradzież? Gdzie jest granica oryginalnej pracy, a gdzie zaczyna się kopiowanie?

W branży odzieżowej jest podobnie – ile nowego można wymyślić tworząc spodnie, spódnice i sukienki?

 


Za każdym razem, gdy widzę na Instagramie porównanie projektów dwóch projektantów z zarzutem kopiowania, mam te same pytania: czy oni wiedzieli? Czy to nie mógł być przypadek?

Jedną z ostatnich głośnych spraw wywołał blog Man Repeller, który w swojej kolekcji stworzył buty z łańcuszkami kryształków dodanymi na obwodzie obcasa. Według diet_prada, czyli konta, które wynajduje rzekome plagiaty, projekt był zbyt mocno zainspirowany stworzonym rok wcześniej przez markę Area podobnym obcasem. Szybko jednak okazało się, że obcasy ze sznurem kryształów stworzył… Dior!

I to w 2009 roku!

Ta historia sprawia, że w mojej głowie kłębi się jeszcze więcej pytań bez odpowiedzi. Czy to w ogóle realne, żeby stworzyć coś całkowicie, tak zupełnie i od podstaw nowego?

 


Bo wiecie, ja mam pełną świadomość, że mój wykrój na Top Codzienny to echo modowego minimalizmu lat 90. Proste, cienkie ramiączka wprowadził wtedy Calvin Klein. Gdyby nie geniusz tego projektanta i wiele, wiele kolejnych wersji, których się naoglądałam – wykrój nigdy by nie powstał.

Spódnica Luzacka to z kolei krój, w którym wyobrażam sobie panią domu z lat 60 – taką, która z gracją biega po domu omiatając obrazy puszkiem do zbierania kurzu.

Jeśli moim założeniem jest maksymalne upraszczanie ubrań – wychodzenie od funkcji do formy – to jak mam mieć pewność, że nikogo nie kopiuję? Ile jeszcze można upraszczać, żeby to wciąż była autorska praca?

Ostatnio sporo myślę o oryginalności w branżach kreatywnych – szyciu, fotografii, pisaniu. Do pieca dokłada historia, która przytrafiła się Paulowi McCartney’owi z The Beatles. Dowiedziałam się o niej z tego filmu (polecam obejrzeć – trwa kwadrans, mówi o plagiatach w branży muzycznej i fotograficznej).

Gdy Paulowi przyszło do głowy kilka chwytliwych nut “Yesterday”, był przekonany, że gdzieś je już słyszał. Zagrał te nuty swojej dziewczynie – powiedziała, że nie zna tej melodii. Zagrał je kolegom, wytwórcom – też powiedzieli, że nigdy tego nie słyszeli!

Właśnie na tej podstawie Paul doszedł do wniosku, że to jego oryginalna praca. I że ta melodia po prostu wypłynęła z wnętrza jego podświadomości. Że jest tak bardzo jego, że aż był przekonany, że zna ją już dłuższy czas.

I tak powstało Yesterday. A potem pojawiły się wątpliwości muzykologów. Według niektórych Yesterday to połączenie melodii Georgia on my mind i sposobu rymowania z tekstu Answer me, my love. Prawdopodobnie ta piosenka to przypadek czegoś, co nazywa się…

Kryptomnezja

Okazuje się, że istnieje zjawisko kryptomnezji – od słów “ukryty” i “pamięć”. To właśnie ta sytuacja, gdy przychodzi nam do głowy jakiś pomysł, mamy wrażenie, że jest zupełnie nasz, a potem okazuje się, że siedział w naszej podświadomości i był cudzą wizją, którą kiedyś widzieliśmy czy słyszeliśmy.

Może nam się wydawać, że jesteśmy uczciwi i nasza praca jest kompletnie nasza. W końcu koncepcja pojawia się w naszych głowach i potem sami ją realizujemy: robiąc zdjęcie, szyjąc, przelewając tekst na papier. Tak naprawdę jednak jesteśmy narażeni na podświadomą kradzież.

Z jednej strony to bardzo duża ulga, że wielu projektantów, muzyków czy innych twórców może kopiować nieświadomie. A z drugiej – jakie to zagrożenie! Z tą świadomością aż strach tworzyć, czyż nie?

Co gdybyśmy nie byli naoglądani?

W takich momentach myślę o tym, jak dużo łatwiej by było, gdybyśmy nie byli napatrzeni, nasłuchani, nawąchani.

Gdybyśmy nie widzieli trendów ani cudzych prac. Zastanawiam się: jakie ubrania byśmy wtedy szyli? Jakie zdjęcia robili? Jakie dania gotowali? Jak wyglądałyby nasze makijaże, fryzury, domy?

Teraz, gdy mam przerwę od używania mediów społecznościowych, dochodzę do wniosku, że naoglądanie się nie ma aż takiego dużego wpływu na kreatywność. Nie brakuje mi inspiracji. Jest odwrotnie – mam mniej szumu, który wcześniej zagłuszał moje własne pomysły.

Podam przykład: ostatnio chciałam stworzyć wykrój na golf dla siebie. Przypomniałam sobie mój ulubiony golf i zastanowiłam się, co bym w nim zmieniła. Potem w ramach weryfikacji pomysłu przejrzałam jeszcze parędziesiąt golfów na Pintereście. Zrobiłam to tylko po to, by dojść do wniosku, że… ten mój golf jest już maksymalnie dopasowany do mnie. Nic fajniejszego nie znalazłam. Wszystkie zmiany wymyśliłam już wcześniej sama.

Oczywiście nie da się odwidzieć tego, co już widzieliśmy. Podrzucę Wam jednak parę sposobów, które mogą pomóc złapać dystans – jeśli jesteście twórcami i chcecie, żeby Wasza praca była jak najbardziej Wasza. Te techniki nazywam roboczo swoją rozgrzewką dla mózgu :) Podrzucam jeszcze moje sposoby dbania o mózg – to w końcu jest najbardziej seksowny organ każdego człowieka!

  • Jeśli przeglądasz cudze prace, zadbaj o różnorodność. Na przykład: jeśli fotografujesz kwiaty w stonowanych kolorach, zaglądaj do Daniela Andridge’a, do portrecistów, do reporterów ulicznych. Chyba najgorsze, co można zrobić, to oglądać tylko prace osób, które tworzą podobne rzeczy.
  • Szukaj inspiracji jeszcze głębiej, oglądaj rzeczy z zupełnie innej beczki. Szyjesz? Idź do muzeum. Fotografujesz lasy? Podglądaj fotografię modową. Nie wiem, jak to działa z punktu widzenia biologii, ale mam wrażenie, że każde takie doznanie estetyczne tworzy nowe połączenia w mózgu. Na przykład ja od zawsze czuję, że Alphonse Mucha, secesyjny plakacista, bardzo wpłynął na mój sposób fotografowania. (I to dzięki niemu uwielbiam swój nos, który ma niewielki garb i lekko zadarty czubek!)
  • Na jakiś czas odłącz się zupełnie od mediów społecznościowych (albo innych powszechnych źródeł inspiracji). Zrób sobie przerwę od pochłaniania cudzych treści. Mniej inspirowania się oznacza więcej tworzenia! Poza tym, może po dłuższym czasie ciszy, usłyszysz siebie. Gwarantuję.

 


Zwlekałam z poruszeniem tego zagadnienia ponad pół roku, z jednego prostego względu – ten tekst nie ma puenty. Nie mnie oceniać oryginalność cudzych prac. Zostawiam ten temat otwarty i jestem ciekawa, co Wy macie do powiedzenia. Może macie jakieś osobiste doświadczenia?

Wiedziałyście o zjawisku kryptomnezji? Jak wygląda u Was proces tworzenia koncepcji, zbierania inspiracji? W jaki sposób upewniacie się, że Wasze prace są faktycznie Wasze?