Nie wiem, jak to możliwe, że tyle lat piszę Wam o miłości do herbaty, a ten wpis powstaje dopiero teraz! Na zewnątrz jest już zimno i coraz chętniej sięgamy po ciepłe napoje. Powiedzmy, że to pretekst do polecenia Wam moich ulubionych herbat i ziół!
Moje podejście do herbat jest mocno hedonistyczne – traktuję je jako codzienne umilacze, nie jako zdrowe napoje czy źródła mikroelementów. Piję je, bo lubię ich smak. Fajnie, że mają dodatkowe właściwości, ale raczej nie będę o nich pisać, bo się na nich nie znam ;)
Z analogicznego powodu nie piję kawy – wpływ na organizm to tylko dodatkowa cegiełka, potwierdzenie wyboru. Przestałam ją pić, bo nie lubię jej smaku. Od wielu lat rozkoszuję się więc herbatami. I jak to zwykle bywa – gdy masz ograniczone możliwości, zaczynasz pogłębiać temat. Gdy nie pijesz kawy, szukasz nowych smaków wśród herbat.
Te herbaty i zioła to takie codzienne nagrody: łakocie, którymi można zastąpić zwykłą, czarną herbatę (np. czystek czy werbena) lub raczyć się raz dziennie, w ładnej filiżance (matcha).
Najlepsze herbaty i zioła na chłodne dni
1. Werbena
– jej przepyszny cytrynowy aromat był odkryciem zeszłej jesieni. Werbena ma niewątpliwy plus w porównaniu do innych ziół – do jej parzenia nie potrzeba sitka! Jej liście są na tyle duże i ciężkie, że nie rozpadają się i opadaj na dno. Z własnego doświadczenia polecam kupić od razu podwójną porcję, bo werbena szybko znika. Szymon, który nie lubi moich herbacianych dziwactw, przy werbenie pytał, kiedy zamawiamy kolejną torebkę ;)
2. Skrzyp z pokrzywą
– nie dość, że ta mieszanka jest pyszna, to jeszcze świetnie wpływa na skórę i włosy. To jest jedyne ziółko, które zaczęłam pić właśnie ze względu na działanie, wiele lat temu.
Według zasad pokrzywę powinno parzyć się krócej niż skrzyp. Ja jednak metodą na leniwca parzę mieszankę kilkukrotnie, za każdym razem przez 1-2 minuty. Przy pierwszym parzeniu mocniej czuć pokrzywę, przy drugim przeważa już skrzyp.
Co ważne – nie wyobrażam sobie parzenia ziół tego typu bez sitka! Przez lata testowałam wszelkie zaparzacze i najlepiej sprawdza mi się duże sitko z małymi otworkami, które stawia się na kubku. Te zamykane albo unoszące się na wodzie są zwyczajnie nieszczelne. Używam go kilkukrotnie w ciągu dnia, jest naprawdę niezastąpione.
Duże liście, brak sitka vs małe cząstki, sitko
Podobny zaparzacz znalazłam tu (klik), jest też taki z pokrywką.
3. Matcha
– to właśnie ta śmieszna japońska herbata, z której robi się matcha latte, czyli zielony napój, który szturmem podbija instagram. Sama nie lubię mieszanki herbaty z mlekiem, więc piję ją w klasycznej formie. Wsypuję proszek do filiżanki, zalewam wodą o temperaturze około 70 stopni (5-10 minut po gotowaniu w czajniku) i mieszam zwykłym spieniaczem do mleka. Nigdy nie przestrzegam precyzyjnie zasad z opakowań jeśli chodzi o parzenie, ale przy zielonej herbacie trzeba bardzo uważać na przegrzanie – herbata zalana wrzątkiem robi się bardzo cierpka, a powinna być delikatna w smaku.
Rozstrzał cen matchy w Polsce jest tak duży, że trudno się połapać, na co tak naprawdę warto wydać pieniądze. Sama próbowałam matchy z trzech różnych półek cenowym – kilkanaście, 50 i 100 złotych za 30 gramów. Zaczęłam od najtańszej, potem spróbowałam średniej, która w porównaniu do wcześniejszej była bardzo mocna. A “mocna” w kontekście matchy oznacza zapach zbliżony do glonów zmieszanych z błotem. Spodziewałam się, że ten charakterystyczny aromat potęguje się wraz z ceną, ale najdroższa z herbat (to prezent od Moya Matcha – nie obiecywałam im opisać tego na blogu, ale ta matcha naprawdę jest warta wspomnienia) okazała się być słodsza, delikatna.
Myślę, że początkujący herbaciarze powinni wybierać tańszą opcję. Ja już dojrzałam do tego, żeby na herbaciane zachcianki wydawać większe kwoty, ale wiem, że nie każdy ma na tym punkcie aż takiego świra ;)
W lecie bardzo lubię dodawać matchę do deserów. Ostatniego lata wymyśliłam ten pyszny napój. Jeśli będziecie mieć okazję, spróbujcie też lodów z matchą – to jeden z moich ulubionych deserów! (Gdy będziecie w Krakowie, spróbujcie tego smaku w lodziarni Tiffany na pl. Szczepańskim – niebo! Bardzo dziękuję jednej z czytelniczek za polecenie tego miejsca ;))
4. Zielona herbata, najlepiej jaśminowa
– klasyk, którego można spróbować w niemal każdej restauracji serwującej kuchnię dalekowschodnią. Ważne, żeby pilnować temperatury parzenia, bo ta herbata z natury jest delikatna, ale zalana wrzątkiem robi się nieznośnie cierpka.
Niestety od dwóch lat nie mogę znaleźć dobrej, niearomatyzowanej herbaty jaśminowej. Jakieś polecenia, gdzie mogę szukać?
(Na zdjęciu obok cesarska perła – to biała herbata, której młode listki zawija się w kulki. Ma delikatny zapach jaśminu, trochę zbyt delikatny.)
5. Hibiskus
– mocno kwaśny, czerwony napar. Niesamowicie rozgrzewa w jesienne wieczory!
6. Czystek
– to kolejny internetowy hit z ostatnich lat. Ponoć czystek – jak sama nazwa wskazuje – oczyszcza organizm z toksyn. Nie testowałam go pod względem leczniczym, więc tu odsyłam do źródeł naukowych. Czystek jest gorzko – słodki i wiem, że nie każdemu posmakuje.
Te 6 pozycji to moi niekwestionowani ulubieńcy. Oprócz nich bardzo lubię napar z lipy, rumianek i herbatę niebieską (Oolong). Na pobudzenie świetna jest yerba mate, która ma znacznie stabilniejsze działanie niż kawa – bardzo polecam wszystkim, którzy nie chcą pić kawy, a potrzebują jakiegoś pobudzacza!
Herbata, koc i książka w te długie wieczory to prawdziwy plan marzeń. Jeśli spróbowaliście ostatnio czegoś dobrego, czego nie ma na liście, podzielcie się odkryciami w komentarzach!
/ Zostańmy w kontakcie – zapraszam na instagram, facebooka, youtube, bloglovin i snapa @joulenka /