Jak każda kobieta, chciałabym mieć garderobę idealną. Z początku wydaje się to być celem nieosiągalnym. Można jednak próbować, bo kto zabroni? Łatwiej jest zmotywować się do jej tworzenia, gdy znajdzie się odpowiedni schemat. Moja propozycja to francuska szafa pięciu rzeczy (five piece french wardrobe).
Na czym to polega? Przede wszystkim na myśleniu. W jednym sezonie dodajesz do swojej szafy do pięciu przemyślanych ubrań. W zamian za zrezygnowanie z ilości, kupujesz (lub tworzysz) jakość.
Przypominasz sobie, co masz w szafie – będziesz szukać rzeczy, których faktycznie Ci brakuje. Przez jakiś czas przeprowadzasz rozeznanie, szukasz inspiracji w internecie czy w sklepach. Możesz kompletować listę życzeń i weryfikować ją co jakiś czas. Dopiero po głębokim przemyśleniu dokonujesz zakupu/zabierasz się do szycia.
Przyjmuje się, że do magicznej piątki nie wlicza się zwykłych jeansów, bielizny czy t-shirtów, czyli najbardziej podstawowych elementów. Płaszcz, torebka czy wyszukane buty trzeba już wziąć pod uwagę – w końcu one definiują Twój styl.
Powyżej widzicie moje wstępne zestawienie na sezon wiosenno-letni. Ubrania spróbuję uszyć sama, buty oczywiście trzeba będzie kupić. Nie mówię, że wszystkie pięć rzeczy trafi do mojej szafy. Ważne, żeby nie przekroczyć magicznej liczby.
Poniżej z kolei postaram się rozwiązać kilka problematycznych kwestii, które mogą z początku powodować opór przez wprowadzeniem w życie zasad szafy francuskiej.
Jak to, tylko pięć rzeczy?! Musisz zdać sobie sprawę, jak wiele ubrań faktycznie posiadasz. Przecież tak na prawdę i ja i Ty mamy wszystko! Mówię poważnie, WSZYSTKO! W tym kontekście pięć elementów na pół roku to bardzo dużo. I pamiętaj, nie każda rzecz wlicza się do sumy.
Dobra, ale ja szyję, Ty szyjesz, chcę szyć więcej niż pięć ciuchów na dwa kwartały! Jak to pogodzić? Tak tak, ja też chcę. Dlatego już dawno podzieliłam swoje uszytki na dwie kategorie: rzeczy przydatne (do codziennego noszenia) i eksperymentalne (przyszedł pomysł i BAM, przecież muszę to uszyć; ewentualnie ubrania na specjalne okazje). Te pierwsze będą wliczane do sezonowego tworzenia garderoby idealnej. Rzeczy kategorii drugiej można albo oddawać, albo bez wyrzutów sumienia powiesić w szafie (bo przecież to jak rysunki, które wkłada się do teczki. Nie trzeba wszystkich od razu wieszać na ścianie, prawda?). Można też szyć dla rodziny, przyjaciół, ewentualnie sąsiadek;)
W tej koncepcji nie chodzi o notoryczne odmawianie sobie, tylko o dogłębne przemyślenie wyborów. Przyznajmy to – ile ubrań ze wszystkich nabytych staje się nierozłącznymi elementami naszej garderoby? U niektórych będzie to połowa, u innych mniej.
Sama mam zamiar poeksperymentować przez co najmniej pół roku, jeśli będzie szło bez oporu – zostanę przy tym dłużej. W końcu kto by nie chciał mieć szafy idealnej? A przy okazji jeszcze poćwiczyć charakter;) Was również bardzo gorąco zachęcam do próby! Koniecznie napiszcie, czy będziecie eksperymentować. Zakupoholizmowi mówimy stop!
J.