O tym miejscu wiedziałam jeszcze długo przed przyjazdem. Traf sprawił, że zanim jeszcze zdążyłam dowiedzieć się, gdzie dokładnie jest ta wyjątkowa dzielnica,
trafiłam tam przez przypadek. Drodzy państwo, zapraszam na szybkie zwiedzanie najfajniejszej części Toronto i jednocześnie najbardziej kolorowy wpis w historii tego bloga.
Część miasta, o której mowa, to okolice skrzyżowania Queen Street West i Spadina Avenue. Znajduje się tu kilkanaście (!!!) sklepów wypchanych od podłogi do sufitu tekstyliami. Z niektórych tkaniny wylewają się nawet na zewnątrz. Między bele materiałów nie da się wcisnąć szpilki. Fani koralików i guzików znajdą dodatkowo kilka oddzielnych sklepików dla siebie.
Na początku miałam ambicję, by zajrzeć do każdego ze sklepów. Po godzinie zrobiłam się wybredna i zaglądałam tylko do wybranych.
Najlepiej urządzonym i po prostu najładniejszym sklepem jest zdecydowanie King Textiles. Witryna wygląda obiecująco, wnętrze nie zawodzi. Znajdziecie tu dwa piętra tkanin, koronek i zamków. Wszystko jest ułożone kolorystycznie. To jeden z niewielu sklepów w okolicy, w którym nie nabawicie się klaustrofobii.
W rozmowie z
Clarą z Sewing Junction dowiedziałam się, że zdecydowanie bardziej opłaca się przejrzeć ofertę innych miejsc, bo u króla ceny bywają zawyżone. Clara doskonale wie już, do którego sklepu zajrzeć po jaki rodzaj materiałów. Dobre jakościowo, niedrogie bawełny znajdziemy w innym miejscu niż przepiękne, naturalne jedwabie. Brzmi sensownie. Niemniej, do King Textiles warto zajrzeć, żeby nacieszyć oczy. Tak powinny wyglądać wszystkie sklepy z tkaninami.
Wspominałam, że wystawa jest przepiękna?
W Affordable Textiles ceny faktycznie są znośne. Oprócz tkanin znajdziecie tu też część pasmanteryjną. To jeden z tych sklepów, którego pokaźna część asortymentu znajduje się za zewnątrz.
Nie pamiętam nazwy tego sklepu, ale oprócz tkanin oferują tu… maszyny. To tak jak sprzedawanie Nutelii ze słonymi paluszkami i plastikową łyżeczką. Niby rzeczy z zupełnie innej parafii, a jednak tak bardzo pasujące.
Jedynego (i bardzo trafionego) zakupu dokonałam w Downtown Textiles. Sprzedawca, Rosjanin, wyczytał z twarzy nasze pochodzenie. Rozmawialiśmy o polskiej kuchni, życiu w Toronto i innych całkiem błahych sprawach. I o ile nie lubię namolnego zagadywania w stylu “Może w czymś pomóc? Na pewno nie? NA PEWNO?“, tu rozmawiało się zupełnie swobodnie. Po części dlatego kupiłam coś właśnie tam. (A po drugiej części dlatego, że znalazłam niesamowitą tkaninę!)
A tak prezentuje się, poza klonowymi łakociami, jedyna pamiątka z Kanady. Tkanina w granatowe pąki na lekko zielonkawym tle. Sukienka czy koszula? Jeszcze nie zdecydowałam.
To co, znacie już swój pierwszy punkt wycieczki do Toronto?