Richard Feynman, fizyk noblista, mawiał, że najbardziej w swoim ciele ceni sobie mózg – bo to ten organ dostarcza mu najlepszej rozrywki, jaką jest myślenie. Dlatego gdy poczuł, że być może staje się uzależniony od alkoholu, z dnia na dzień podjął decyzję i nie tknął go do końca życia.

Co roku w grudniu odczuwam duże zmęczenie, przebodźcowanie. Może przez to, że całą resztę roku mocno pracuję, a w grudniu staram się odpuszczać. A może przez to, że właśnie w tym miesiącu wszędzie jest szalenie dużo reklam – w radiu, w sklepach, na Instagramie. To przebodźcowanie dwa lata temu sprawiło, że rozważałam usunięcie Facebooka. Wtedy stchórzyłam – wydawało mi się to być zbyt radykalne.

Teraz, gdy znów czuję podobne zmęczenie, postanowiłam po prostu zrezygnować z mediów społecznościowych na miesiąc i sprawdzić, jak zareaguje na to mój umysł.

Bo trzeźwość umysłu i prostota myślenia to coś, co ja też bardzo cenię.

Dlatego staram się trzymać z dala od nałogów i skrajności. Gdy coś mnie alarmuje, na przykład pochłaniam zbyt dużo słodyczy, robię sobie parotygodniowy post. Upewniam się, że wszystko gra (że bajaderki nie sterują moim umysłem).

Wydawało mi się, że social media trzymam w ryzach, bo mam swoje zasady korzystania z nich. Ale ten rok nie poszedł mi tak, jak planowałam. Miałam zamiar zrobić dużo więcej – nagrać dwa nowe kursy szycia, opublikować więcej wykrojów. Teraz, gdy podsumowuję rok, zastanawiam się – czy nałożyłam na siebie za dużo? Czy może mogłam celniej skupiać moją uwagę? Na przykład bardziej skupić się na tych dużych rzeczach, a mniej na obróbce kolejnego zdjęcia na Instagram?

Chcę znaleźć odpowiedź. Chcę sprawdzić, czy social media są też moim nałogiem. Chcę sprawdzić, ile jest w tym mojej przyjemności, a ile pracy. Ten miesiąc będzie świetną próbką – sprawdzę, jak prowadzi się bloga i sklep online nie korzystając z żadnych social mediów. Czy to w ogóle możliwe?

Powodów do tymczasowego odłączenia się jest znacznie więcej.

Takie odcięcie się, zdystansowanie, pozwoli mi na spokojnie ustalić priorytety na kolejny rok.

Poza tym to będzie dobra rozgrzewka dla mózgu. Kto wie, może pierwszy raz od dawna uda mi się ponudzić? A może odkryję na nowo, na co trwoniłam czas przed rokiem 2006?

W mediach społecznościowych spędzam średnio sporo ponad godzinę dziennie od ponad dekady. Tylko przez ostatnie 30 dni na Instagramie spędziłam… 62 godziny, czyli dwie i pół doby! Czy warto było być tam cały ten czas?

A gdy spędzam wieczór ze znajomymi, już ten na żywo, dzięki naszemu nowemu zwyczajowi – nie chcę być tą osobą, która co kwadrans zerka na telefon. Tak właściwie, chciałabym móc zapomnieć, że mój telefon w ogóle istnieje!

 


 

Gdy ogłosiłam moją decyzję na Instagramie, po raz kolejny przekonałam się, jak wspaniałych mam odbiorców. Większość z Was po prostu przyjęła tę decyzję i życzyła udanego eksperymentu. Były też całkiem zrozumiałe głosy powątpiewania – czy to nie jest zbyt radykalne? Czy nie lepiej dawać sobie dziesięć minut dziennie? Czy nie lepiej po prostu jeszcze mocniej nad tym zapanować? Czy skoro SM to część mojej pracy, nie strzelam sobie w kolano?

Odpowiedź brzmi: nie wiem. Nie wiem! Właśnie po to robię eksperyment, żeby to wszystko sprawdzić! Być może krótkofalowo odczuję brak i poniosę jakąś stratę, ale długofalowo mogę jedynie zyskać.

Wiem też, że łatwiej niż codziennie jeść tylko jedno ciastko z pełnego pudełka, jest w ogóle nie zaglądać do pudełka. I mówię to z doświadczenia – cały adwent nie jadłam słodyczy, a wczoraj rzuciłam się na pudełko z wizją powolnego powrotu do słodkości. I zgadnijcie co – pudełko jest już puste ;)

 


 

W tej chwili moje social media wyglądają tak: mam Instagrama, Facebooka i Youtube’a. Na Instagramie obserwuję koło 160-200 osób. Ta liczba się zmienia, bo często operuję guzikiem “obserwuj” i “przestań obserwować”. Mam też wyciszone większość Stories – oglądam może koło 10 osób.

Na Facebooku dzieje się jeszcze mniej – nie obserwuję znajomych ani stron, a na tablicy wyświetlają mi się treści z dwóch grup. To medium, którego używam głównie do komunikacji z bliskimi.

Na Youtube’a wchodzę, gdy gotuję lub sprzątam.

Pewnie jest jeszcze coś, co mogłabym usprawnić, ale nie mam pojęcia, co. I ten miesiąc na pewno uzmysłowi mi, co jest zupełnie niepotrzebne, a czego mi jednak brakowało.

Miesiąc to według mnie optymalny czas. Zdążę popracować w zupełnie nowym rytmie, złapać dystans i może trochę się ponudzić. Jeśli ktoś z Was obserwuje mnie w social mediach – przez miesiąc nie zdążycie nawet zauważyć, że gdzieś zniknęłam.


 

Miesiąc bez social mediów – jak planuję przebieg tego eksperymentu?

Po Sylwestrze usunę wszystkie aplikacje social mediowe z telefonu.

Na komputerze zablokuję te strony – dzięki temu nawet jeśli zacznę kompulsywnie wpisywać adres w przeglądarkę, system mnie zatrzyma. Taka pułapka na samą siebie ;)

W styczniu nie będzie mnie w social mediach, ale będę pisać artykuły na bloga i wysyłać newslettery. Będę też opiekować się kursantami kursu szycia spódnic i pomagać mailowo kursantom.

Jeśli chcecie pozostać na bieżąco z blogiem – możecie dopisać się do listy mailowej albo zapisać sobie bloga w zakładkach i czasem tu zaglądać :)

Przez ten miesiąc będę obserwować siebie. Zastanawiam się, czy będę bardziej spokojna? Czy wydłuży mi się czas skupienia? Czy uda się utrzymywać kontakt ze znajomymi? Czy przez styczeń będę zarabiać, czy może wszystko ucichnie? Czy zamiast pisać długie elaboraty pod zdjęciami na Instagramie będę chciała tworzyć więcej treści na bloga?

Na pewno podzielę się obserwacjami, jakiekolwiek będą.

W tej chwili nie przepełnia mnie smutek ani FOMO, tylko lekka ekscytacja i ciekawość. Bo wątpię, żeby cokolwiek naprawdę istotnego mnie ominęło. Przeczuwam, że mimo uczucia niewygody, które ogarnie mnie w kolejnym miesiącu, długofalowo mogę jedynie na tym zyskać.

 


 

Ciekawe, co zrobiłby Feynman, gdyby żył w czasach Facebooka. Jak myślicie – miałby własny fanpage? Wdawałby się w zaciekłe dyskusje w komentarzach? Wolałby codziennie po trochę dzielić się wynikami swojej pracy na Instagramie czy może wciąż zamykałby swoją wiedzę w klasycznych formach, na przykład książkach?

Mam przeczucie – ale tylko przeczucie! – że gdyby poczuł, że internet mu nie służy, bez skrupułów odpuściłby to, co trzeba.