Nie będę ukrywać – gdy Szymon powiedział mi, że miał możliwość aplikowania do akceleratorów startupów w Pradze, Paryżu i Los Angeles, ale wybrał Pragę – poczułam się zawiedziona. No bo skoro mogłabym chodzić na jogging z psem w okolice Venice Beach i kupować materiały w całej dzielnicy sklepów z tkaninami z LA, to dlaczego miałabym jechać do Pragi? Czemu nie chociaż Paryż? Wszystko, wszystko brzmiało bardziej atrakcyjnie od miasta, do którego jeździło się na wycieczki klasowe, żeby przejść się jakimś bardzo zatłoczonym mostem.
Zawsze staram się myśleć pozytywnie, ale tutaj naprawdę było mi trudno. Klamka zapadła, jedziemy do Pragi, a ja starałam się odpychać myślami FOMO, że przecież mogłabym jechać gdzieś indziej.
Zaczęłam wyobrażać sobie naszą codzienną rutynę. Będę odprowadzać Szymona na tramwaj, będę chodzić na spacery z psem, potem będę wracać i pracować w domu. Po południu wspólnie będziemy zwiedzać miasto. Taka perspektywa brzmiała już bardziej zachęcająco.
To się dzieje. Jesteśmy w Pradze!
Pierwsze dni w Pradze – ileż tu było zdziwień i zachwytów! Byłam w szoku niosąc bagaże przez klatkę schodową naszej kamienicy, która jest pięknie odnowiona, a na ścianach nie ma ani śladu naklejki pozostawionej po niefortunnie przyklejonym ogłoszeniu!
Praga 7, czyli nasza nowa dzielnica, okazała się być czysta, żywa i dostojnie piękna. Już na pierwszy rzut oka zgadliśmy, że trafiliśmy na praski odpowiednik naszego wrocławskiego Sępolna – otaczają nas stare budynki, ale jeździ tu niewiele aut. Jest cicho, ale rodziny i przyjaciele siedzą całymi masami w ogródkach pobliskich kawiarni. To idealna dzielnica do życia!
Nie zapomnę pierwszego wieczoru, kiedy wybraliśmy się na spacer do jednego z pobliskich parków. Najpierw oczarował nas widok z góry na całe stare miasto, a po chwili znaleźliśmy olbrzymi ogród piwny, w którym przy ławeczkach i świetle latarni setki osób rozmawiały popijając piwo. Ten parkowy gwar, widoki i moje małe stado obok sprawiły, że poczułam, że to będą naprawdę udane trzy miesiące.
Zostaliśmy do późna – po 23 było już pusto!
Przed wyjazdem bałam się o Czosnka – zastanawiałam się, jak przyjmie przeprowadzkę. Okazało się, że już po paru dniach dokładnie wiedział, gdzie chodzimy na spacery! Czesi uwielbiają psy, można z nimi wchodzić do większości restauracji i kawiarni, a w parkach są znaki określające, gdzie pieski mogą biegać bez smyczy. Zadziwiło mnie, jak wszystko jest dostosowane do psich spacerów: dyspozytory z woreczkami są przy co trzecim koszu na śmieci, a z psem można wejść…. nawet na Hradczany!
Czosnek drugiego dnia, w przeprowadzkowym nieładzie. Jak widać – pełen relaks!
Po dwóch miesiącach spędzonych w Pradze jestem totalnie wdzięczna za to, że trafiliśmy akurat tutaj. Paryż nie jest aż tak ładny, a Los Angeles jest tak długie, że nie da się po prostu przechadzać. Okazało się, że poza Pragą przewodnikową, znaleźliśmy też tą Naszą Pragę, w której po prostu czujemy się dobrze. Zewsząd otacza nas stare budownictwo, Czosnek jest mile widziany w każdej kawiarni, czujemy się trochę jak na trzymiesięcznym urlopie i codziennie wieczorem wychodzimy na długie spacery.
Gdybym tylko mogła, zostałabym tu dłużej. Na dużo dłużej.
PS: Część z tych zdjęć publikowałam już na Instagramie – @joulenka, na którego serdecznie Was zapraszam! Przez ostatnie tygodnie wszystkimi zachwytami dzieliłam się na bieżąco tam, bo będąc w Pradze staram się jak najmniej korzystać z komputera.