Niektóre rzeczy dzieją się po prostu, naturalnie. Mam jednak tendencję do rozkładania na części pierwsze. Myślałam o tym długo i mogę powiedzieć, dlaczego szycie jest dla mnie idealnym zajęciem.

Od zawsze miałam problem jednoznacznym określeniem, która z półkul mojego mózgu jest dominująca. Mówi się, że jedna półkula jest artystyczna, druga zaś ścisła. Gdy za długo skupiam się na przekształcaniu wzorów, liczeniu i rozumieniu, zawsze nadchodzi taki moment, w którym zaczynam myśleć ‘co by tu nie zrobić, może by tak zacząć (…)?’ (o tej przypadłości już zresztą pisałam). I zwykle, nie wstając od stołu, żeby oszukać  samą siebie, zaczynam bazgrać coś na brzegach zapisanych kartek. Z drugiej strony, gdy mam jakiś tydzień, dwa wolnego i skupiam się na swoich (pseudo)artystycznych wytworach, po jakimś czasie mam wielką ochotę na robienie czegoś bardziej ścisłego.

Po co to piszę? Uświadomiłam sobie, że szycie łączy to wszystko. Nie nudzi mi się, ponieważ wymaga wszechstronności. Czasem konstruuję, przerysowuję, wykrajam (lubiłam geometrię w szkole i na studiach + wyobraźnia przestrzenna jest moją mocną stroną). Czasem szkicuję nowe projekty lub tworzę wzory (tutaj można się pobawić w rysowanie, wyklejanie i podobne, przyjemne rzeczy z tej beczki).

Oprócz tego każdy nowy pomysł jest całym projektem, na który składa się wiele procesów, jakże przyjemne jest potem popatrzenie na rzecz z myślą, że to właśnie od początku do końca zrobiło się samemu. Nie można robić nic na pół gwizdka, jest to mała nauka cierpliwości i dokładności.
Anglojęzyczni mają do tego adekwatne przysłowie. “A stich in time saves nine“, czyli w zupełnie luźnym lepiejowym tłumaczeniu lepiej od razu zrobić porządnie, bo potem będzie dziesięć razy tyle roboty.
Plus, w przypadku ciucha, dochodzi przyjemność noszenia jedynej takiej rzeczy na całym świecie.

Ok, czyli rozłożyłam. Właśnie to wszystko sprawia, że szycie mi się nie nudzi. A cała przygoda zaczęła się dużo bardziej prozaicznie, czyli ‘chcę uszyć sobie wymarzoną sukienkę na studniówkę!’.

Zachęcam Was do rozmowy. Od czego zaczęła się Wasza przygoda z szyciem? Chciałyście mieć wymarzoną rzecz? Miałyście leniwy dzień i akurat Wasz wzrok przyciągnęła maszyna?:) I czy też czasem analizujecie, co właściwie Was przy tym trzyma?
A te które nie szyją… no jak to, dlaczego jeszcze nie?:D

I jeszcze uwaga ogólna, ten podział półkulowy to ponoć ściema, a przynajmniej spore uproszczenie.

Pozdrawiam, J.