Cześć misie! Jak się czujecie, urlopy już za Wami? Wracam do Was powakacyjnie z czymś, czego dawno nie było – zdjęciami uszytych przeze mnie ubrań. Niedawno spytałam Was na facebooku, czy oprócz instrukcji i porad szyciowych chcielibyście widzieć na blogu też moje projekty. Zaskoczyliście mnie krzycząc jednogłośnie, że tak! Bardzo Wam za to dziękuję, z przyjemnością wracam do tych luźniejszych, zdjęciowych form. Żeby było jeszcze fajniej, dorzucam kilka faktów o mnie, bo mam dziś urodziny i zebrało mi się na otwartość ;)
Zacznijmy od sukienki.
Jak często szyjecie z resztek coś, co naprawdę lubicie? Mi się to nie zdarza, bo zwykle moje resztki nadawałyby się tylko na ubrania dla Barbie. Tym razem zostałam jednak ze sporym kawałkiem szarego lnu – odpadem po szyciu pościeli. Przeleżał pół roku i w magiczny sposób zamienił się w letnią sukienkę!
Przód sukienki kroiłam i modelowałam ze skosu – to jedna z technik, których nauczyłam się w szkole. Dzięki temu, że nitka prosta tkaniny jest nachylona pod kątem 45 stopni do pionu, pion i poziom mają pełną rozciągliwość. Tak szyte ubrania są ładnie dopasowane bez ani jednej zaszewki! Talia ma 8 cm luzu w obwodzie, dzięki czemu kiecka nie jest opięta. To są te detale, które mają OGROMNY wpływ na komfort noszenia.
Przy szyciu zastosowałam parę trików, dzięki któremu wnętrze jest ładnie wykończone na zwykłej, domowej maszynie.
Chciałam zrobić podsumowanie podobnych modeli, które można kupić w sklepach – wychodzę z założenia, że nie wszystkie czytelniczki muszą umieć szyć. Internet świeci jednak pustkami! Znalazłam tylko jedną letnią sukienkę z lnu, która jest urocza i wygląda na wygodną. Przy okazji odkryłam markę 120% Lino, która szyje proste, lniane ubrania. Znacie, polecacie?
Szymon mówi, że jeśli już pokazuje ubrania na blogu, powinnam zacząć je prasować. Czy tylko ja jestem zdania, że żelazko odebrałoby urok pięknej fakturze lnu? ;)
22 fakty o mnie
na (zgadnijcie które) urodziny
– PS: nie doszukujcie się tu niesamowicie ukrytej zagadki – chciałam coś wymyślić, ale nie wyszło –
- Nie lubię zapachu większości perfum, kul do kąpieli czy proszków do prania, bo drażnią mnie w nos. Bardzo lubię za to bananowe mydło w piance. To jeden z najlepszych poprawiaczy humoru na uczelni czy w trasie, na stacjach benzynowych. Zawsze gdy widzę piankę odruchowo sprawdzam, czy to TO mydło i jestem rozczarowana, jeśli nie czuję oczekiwanego zapachu!
- Mylę dni tygodnia. Wszystko przez to, że w mojej głowie mają kolory. Środa, sobota i niedziela są niebieskie, wtorek i czwartek są czerwone, a poniedziałek i piątek – zielone.
- Nie mam pamięci do imion. Wszystkie Kasie, Basie i Anie zlewają mi się w jedną masę. Żebym zapamiętała czyjeś imię, muszę je wielokrotnie usłyszeć. Zapamiętuję od razu tylko te rzadko spotykane. Czasem, gdy jestem wśród znajomych, zdarza mi się pomylić nawet imię narzeczonego. Mnie to śmieszy, jego już nie bardzo ;)
- Uwielbiam wykusze! Marzę o tym, żeby kiedyś mieszkać w kamienicy z wykuszem, żeby do środka wpadało światło od wielu stron. Ludzie, którzy kiedykolwiek zwiedzali ze mną miasta, mają mnie za świra – potrafię zachwycać się każdym napotkanym wykuszem!
- Jest jeszcze jedna rzecz, przez którą ludzie mogą wziąć mnie za wariata – moja słabość do karaoke. Nie umiem śpiewać, ale bardzo to lubię i zapamiętuję teksty w ekspresowym tempie. Przez to każda podróż autem, każda impreza, każda potańcówka zamienia się w karaoke. Często jednoosobowe. (No co?)
- Kiedyś miałam uczulenie na słowo feminizm, dziś już troszkę się lubimy. Można powiedzieć, że jestem feminiminiministką – taką mini feministką.
- Korzystałam z wielu dobrodziejstw wynikających ze studiowania na politechnice, brałam udział w projektach budowy łazików czy eksperymentów stratosferycznych. To, oprócz rozwoju i nabierania ogłady w pracy w grupie, dało mi możliwość podróżowania. Jestem za to cholernie wdzięczna i wiem, że jak już będę zarabiać miliony, będę wspierać młodych ludzi i tego typu inicjatywy. Macie to jak w banku!
- Jestem oszczędna, więc mogę sobie pozwolić na wydatki związane z hobby. Nie wydaję na bzdety, dzięki czemu gdy muszę wydać pieniądze na obiektyw, studia czy podróż do Meksyku – zwykle mam z czego zapłacić.
- Uwielbiam lody kokosowe i o smaku matchy! Lody to chyba mój ulubiony deser.
- Kiedyś z (teraz już) narzeczonym wymyśliliśmy, że będziemy prowadzić telewizyjne show opisujące głupoty, które się nam zdarzają. Przez jakiś czas nawet zapisywałam wszystkie zabawne zdarzenia. Chcecie próbkę? Podczas pierwszych wspólnych walentynek w samochodzie (stary Mini Cooper) zabrakło paliwa, a ja w lakierkach i sukience musiałam pchać auto do najbliższej stacji. Przyjęłam oświadczyny bez pierścionka – na palcu znalazłam zawiązany papierek po Snickersie.
Na więcej musicie poczekać do premiery ;) - Nie mam rudych włosów, ale często właśnie tak wychodzą na zdjęciach robionych w słońcu. Bardzo to lubię!
- Zawsze miałam więcej kolegów niż koleżanek. Z czasem szala zaczęła przechylać się w drugą stronę – w ostatnich latach poznałam wiele fantastycznych kobiet!
- Chciałam pójść do szkoły rok wcześniej, bo nie lubiłam przedszkola. Żeby mogło tak być, musiałam zdać test IQ, w którym pani psycholog pytała mnie o to, jakie znam misie z bajek. Udało się, chociaż pamiętam, że mama podpowiadała mi imiona!
- Połowę życia jeździłam konno. Bardzo lubię konie, chociaż teraz już rzadko zdarza mi się wsiadać na ich grzbiet.
- Nigdy nie dostrzegam, że mam brudne buty, po prostu o tym zapominam. Widzę za to błędy konstrukcyjne i szwalnicze w ubraniach. Często cudzych.
- Lepiej pracuje mi się rano niż wieczorem.
- Nie piję kawy, od kiedy doszłam do wniosku, że po prostu mi nie smakuje. Piłam ją jako nastolatka, gdy kojarzyła mi się z byciem dorosłym. Dzięki odstawieniu kawy nie mam problemów z magnezem czy spadkami energii. Poranne wkurzenie w stylu “nie podchodź przed kawą” znam tylko z internetu. Ostatnio zaczęłam pić yerbę, która ratuje mnie w kryzysowych sytuacjach.
- Uszyte przeze mnie rzeczy nie stanowią nawet połowy mojej szafy, bo wyrzucam je, gdy tylko znajdę jakiś defekt albo stwierdzę, że są niedopracowane technicznie. Najstarsza uszyta przeze mnie rzecz, której używam, ma niecałe dwa lata.
- Gdy podróżuje, wolę zwiedzać wioski i lasy niż miasta. Jestem dziewczyną Włóczykija i zachwyty nad terenami naturalnymi przychodzą mi bardzo łatwo. Ciągle uczę się lubić miasta.
- Mój pierwszy blog założyłam będąc w gimazjum, na fotoblogu. Potrafiłam godzinami przeglądać cudze zdjęcia!
- Zdarzyło mi się dostać pracę dzięki temu, że mojemu przyszłemu szefowi podobała się estetyka zdjęć na moim instagramie. W CV nie miałam praktycznie nic związanego z branżą, zadecydował ten drobny czynnik!
- Mimo tego, że prowadzę bloga, działam na instagramie i w paru innych miejscach w sieci, nie mam pakietu internetu w telefonie. Tak naprawdę wynika to z lenistwa (bo musiałabym się dowiedzieć, jak to zrobić), ale widzę, że ma na mnie całkiem niezły wpływ. Dzięki temu, że nie zawsze jestem w zasięgu, nie daję się zwariować i wciągnąć w wir powiadomień.
To tyle! Na facebooku pisałam już, że we wrześniu na blogu będzie spokojnie, bo lada dzień wylatuję do Meksyku. Trzymajcie kciuki za udane wojaże i do zobaczenia na instagramie!
Lubię Was bardzo, więc lojalnie uprzedzam, że ambitniejsze treści pojawią się tu dopiero w październiku ;)